sobota, 24 listopada 2012

Nadgorliwość i jej skutki



Koła grzęzną w leśnej drodze, co chwile tracąc przyczepność. Jest ranek, mglisto i dżdżysto, a ja ze strachem spoglądam na leśny dukt, którym poruszam się z prędkością 20 kilometrów na godzinę. Klnę w myślach i na głos na czym świat stoi, słuchając pojękiwań sprężyn w samochodzie, które pracują ostatkiem sił, byt zaraz pierdolnąć zapewne, przyprawiając mnie o następne koszta remontu mojego wysłużonego już grata. Niedawno odkryłem komis z częściami używanymi i zacząłem wraz z młodym łepkiem po technikum samochodowym sam naprawiać swój wehikuł – a raczej daje mu kilkadziesiąt zelów na imprezę, a on grzebie i naprawia mi usterki w moim samochodzie. Dobry układ. Im taniej dla mnie tym lepiej. Na bezpieczeństwo w swoim samochodzie już dawno mam wyjebane. Ma jechać. Do przodu. I hamować. 

Droga zdaje się nie mieć końca. Liście pożółkłe przykrywają kałuże, a każda kałuża to potencjalny rów i niebezpieczeństwo utknięcia w tym odludziu. GHRR – odgłos szorowania podwoziem po glebie.
- Kurwa! – razem z odgłosem wymsknęło mi się z ust.
Po chwili następne „kurwa” mi się wymsknęło, bo ten sam odgłos usłyszałem, tym razem głośniejszy i dłużej trwający. Pierdolę to, zaczynam wkurwiać się na samego siebie. Jestem pojebany, żeby pchać się w takie miejsca. Weź człowieku napisz w notatce, że droga w razie czego nieprzejezdna i olej to. Ale nie, ty jesteś kurwa mądrzejszy od systemu, nadgorliwcze jeden. Sam minister medal ci w razie czego da, pośmiertny, ujebawszy uprzednio pensję lub nie dając podwyżki, bo za dużo zarabiasz. 

A tak w ogóle to chciałem ukłonić się Panom Posłom, Senatorom, Ministrom, Wiceministrom, którzy stwierdzili, że kuratorzy od dobrych kilku lat nie zasługują na podwyżki i w najnowszych swoich rozporządzeniach zaznaczyli, że nie należy się żadna waloryzacja chociażby o inflację wynagrodzenia. Chciałem podziękować za ten wspaniały gest i poprosić, czy mógłbym też tak jak oni dostać służbowy samochód i zwrot kosztów paliwa. Aha, podobno za dużo zarabiam, zapomniałem o moim Maybachu stojącym w ukrytym garażu swojej willi.

Rozmyślając tak sobie o pięknych okolicznościach przyrody, w jakich przyszło mi poruszać się swoim jakże nowiutkim i nie sprawiającym problemów samochodem terenowym. Wiem, pierdolę, po prostu płakać mi się chce bo jeden nieprzemyślany manewr spowodował że wjebałem się w jakąś dziurę, zawisając na dodatek na koleinach zrobionych pewnie przez jakiś traktor.
- Żesz Kurwa Mać!!! – wiem, za dużo kurwa przeklinam. Chuj z tym.
- Ja pierdole! – już ciszej sam do siebie.
Trzy głębokie wdechy. Jeden, dwa, trzy. Jeszcze kurwa raz. Jeden. Dwa. Trzy. Wsteczny, but do podłogi. Jaka piękna mozaika błota tworzy się na przedniej szybie. Mogę brać udział w rajdach terenowych. Gdzie wysłać zgłoszenie?

Próbuje do przodu. Jedynka i leciutko tym razem gaz. Gówno, zjebałem za bardzo. Koła obracają się w błocie a ja wkurwiony szukam już fajek, która zostawiła tu, a raczej wypadły jej, koleżanka, tak ją nazwijmy. W sumie nie palę, czasami, przy alkoholu i w chwilach relaksu. Dorosły jestem. Szkoda że jej tu nie ma, popchałaby samochód.

Znowu wsteczny i znowu mozaika błota na szybie. Grrrr, grrrr – odgłos wycieraczek rozmazujących błoto. Bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz ze swojej pensji. Samochód nawet nie drgnie. Zawisł jebany w tym bagnie, a mi zaczyna pot po karku spływać. Znowu próbuje oddychać. Jeden. Dwa. Pieprzę to.

A tak wogóle to jadę do Barbary. Barbara jest specjalistką, znaczy po szkole specjalnej i ma małego dzieciaka. Ma tez nadzór kuratora. Jeden społeczny ja prowadzi u mnie. Barbara trochę słabo kontaktuje i wymaga ciągłego kontrolowania i przypominania o swoich obowiązkach. Do czasu mieszkała z jakimś poznanym facetem i jego rodzicami w mieście, ale ostatnio się z nim pokłóciła i powiedziała że jedzie na wieś, tam gdzie kiedyś mieszkała z rodzicami. Basia 10 lat temu opuściła Bidul i chyba cud spowodował, że nie ma więcej dzieciaków. Ot taka kobitka – myślenie spowolnione, brak odpowiedzialności za swoje czyny, co rusz trafia na różnych meneli, którzy potrzymają ją z rok-dwa i ucieka w sina dal od nich albo poznaje nowego, zakochując się i porzucając poprzedniego. Jadę w miejsce gdzie kiedyś mieszkała. Samotny, opuszczony dom w środku lasu, lecz gdzie ona w końcu pójdzie jak nie tam? 

Wracam do swojego problemu, a raczej problemu, kiedy to nie mogę się poruszać do przodu. Ani kurwa do tyłu tez. Telefon w łapę biorę, wybieram numer ojca. Pik, pik. Na wyświetlaczu brak zasięgu. Zajebiście, będę musiał z kapcia napierdalać do wioski. Odchodzę kilkanaście metrów i łapię jedna kreskę. Dzwonię.
Stary powiedział że przyjedzie. Weźmie łopatę i linkę. Dobrze że ma wyższy samochód od mojego, to nie powinien ugrzęznąć. Dobrą godzinę muszę czekać i być pod zasięgiem. Nie lubię bezczynności. Koleżanka by się teraz przydała.

Postanawiam iść prosto. Samochód zamknięty, a zanim stary przyjedzie to może zdołam dojść do chałupy i zastać Barbarę. Nie jechałbym tu, gdyby nie przymrozki i dzieciak 3-letni. Zabrzmi to debilnie, ale lubię takie klimaty, odstępy leśne, stare domy w których możesz spotkać wszelkiej maści patoli. Nie wiem czemu, ale nie boje się, ekscytuje mnie to w pewien sposób. No cóż, jeden skacze na banji, drugi łazi po melinach. Hardkor.

Patrzę na swoje buty, które uwalone są w błocie z poprzyklejanymi liśćmi. Następny problem. Czyszczenie zamszu. Ciekawe czy tą gumkę co mi dołożyli za 5,99 uda się zmazać ten syf. Odwróciłem się do tyłu. Chyba lekko mi błotnik się przekrzywił, bo samochód zarył w glebę. Później będę się martwił.
„Daleko jeszcze?” – tak chyba osioł w shreku napierdalał do zielonego. Tez bym chciał ukatrupić takiego.
Dałem sobie limit. Idę 15 minut w jedną a stronę. Jak nic się nie zmieni, to zawracam. Po 15 minutach postanowiłem dojść do jeszcze jednego zakrętu, bo coś mi majaczyło w mym umyśle, że coś tam widzę. Jakaś chałupa, albo jakiś ceglany mur. Może to tam?

Rzeczywiście, to była chałupa, lecz dach zapadł się do środka. Zresztą, szyby powybijane, drzwi rozpierdolone, wszystko zarośnięte trawą, krzakami. Ogólnie wrak. Wrak domu. Rudera, gdzie nawet bezdomni nie mieszkają, bo urąga to ich godności. Ledwo stojący, sypiący się domek. 

Pomysł miałem zajebisty. Plan już układałem. Wpadnę, zastane Barbarę z dzieciakiem, zawołam OPS i Dom Samotnej Matki. Barbara nie pije, tylko taka nieporadna całkowicie. A druga strona medalu, to gdyby nadzoru kuratora nie było, to nawet nikt nie zgłosiłby zaginięcia. Ja pierdolę, jak w tym kraju łatwo można zniknąć gdy nie ma się rodziny. Jak nikt nie zgłosi zawiadomienia że zaginąłeś, to kto cię będzie szukał?
Obszedłem chałupę dookoła, upewniając się czy rzeczywiście nie ma jej albo chociaż nie było. Nic, żadnych śladów bytności. Odpaliłem jeszcze jedna fajkę. Chwila relaksu, głębokich wdechów i z powrotem do samochodu. 

Barbara rzeczywiście kiedyś tu mieszkała. Jadąc w to miejsce przestrzegano mnie, ze pewnie jej nie zastanę, bo to opuszczona i rozkradziona chałupa, ale ja mając informację że podobno ma tutaj zamieszkać z synem i tak powiedziała swojemu ostatniemu konkubentowi, nie mogłem nie pokusić się i nie pojechać. Kuratorka zresztą też przestraszona, bo tyle się mówi o dzieciach ukatrupionych przez rodziców, że codziennie wydzwania, czy nie wiem co się z nią dzieje i czy nikt gdzieś nie zgłaszał.

Wracam. Wkurwiony bo nic nie wyszło i nie znalazłem Barbary, no i wkurwiony na samochód. Zaczynam myśleć o czymś przyjemniejszym. Nie ma co się w końcu stresować. Każdemu może się zdarzyć, nie pomyślałem, przeceniłem możliwości samochodu, człowiek uczy się na błędach, następnym razem nie zrobię tak. Chuja prawda. Zawsze muszę swoje łapki w różnych gównianych sytuacjach umazać. Jako dziecko mieszkałem w dzielnicy, gdzie dużo pijaków było. Rzucałem w nich jabłkami i pomidorami.

Doszedłem do samochodu. Oparłem się o nieuwalony błotem bok i ponownie odpaliłem papierosa. Trzeci już. W ciągu godziny. W sumie to chyba zacznę palić, na przekór tym zakazom i modzie na niepalenie. Zawsze muszę się wyłamywać i być inny, niestandardowy. Spokojnie dopalam papierosa, gdy słyszę dzwonek telefonu. Nigdy do końca nie zrozumiem zabawy z zasięgiem. Jak ja chcę zadzwonić to w takich miejscach go szukaj, a jak do mnie ktoś dzwoni, to udaje mu się złapać mnie.
- Słucham – zapytuję w słuchawkę, bo nie znam numeru.
- Dzień dobry panie kuratorze. Tu pedagog ze szkoły podstawowej….. – słyszę głos przymilający, uśmiechnięty, pewnie w ciepłym siedzi i kawkę popija.
- Miło mi – odpowiadam, siląc się na uprzejmość, bo jakoś nie mam humoru akurat.
- Wie pan, dzwonię do Pana, bo nie wiem do kogo się zwrócić, ponieważ Piotruś, syn tej kobiety co ostatnio rozwialiśmy, przyszedł właśnie do mnie i powiedział że nie chce po lekcjach wracać do domu, bo mama wczoraj wieczorem piła z ojcem i dzisiaj rano też jak wychodził do szkoły, to pili alkohol.
Jakie to kurwa urocze. Dzięki Ci Panie Boże.

niedziela, 18 listopada 2012

Każdy sposób dobry



Sprawa Ireny wypłynęła z odmętów ludzkiego marginesu całkiem banalnie. Nagle na środku miasta zauważono wózek z półrocznym dzieckiem, pchany przez ośmioletnie dziecko. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wokoło nie było mamusi i tatusia ani zdanej innej dorosłej osoby, który choć mrugnięciem oka przyznałaby się do pilnowania maluchów. Uwagę przechodzących obok osób zwrócił pisk opon samochodowych, które spowodowane były nagłym hamowaniem, gdy wózek najeżdżając na krawężnik wywrócił się, a małe dziecko wypadając z wózka, poturlało się prawie wprost pod koła nadjeżdżającego wozu i tylko refleks kierowcy spowodował, że zatrzymał on samochód praktycznie centymetry od leżącego i podobno nawet nie płaczącego dziecka. 

Wezwano Policję, pogotowie ratunkowe. Wypytano dzieciaka skąd przyszedł, gdzie mieszka, gdzie mamusia, gdzie tatuś. Ośmiolatek rezolutnie wskazał stara kamienicę, gdzie z mamusią jeszcze niedawno przebywał.

Z notatki Policyjnej, znajdującej się w aktach sprawy wynikało, że mamusia przyjechała na gościnne występy do znajomych. Impreza popołudniowa tak się przeciągnęła, że mamusia postanowiła zostać na noc razem z półrocznym dzieckiem i ośmiolatkiem. Wszystko było w porządku, teoretycznie, gdyby starszy dzieciak nie wpadł na pomysł wyjechać wózkiem z podwórka, gdzie w promieniach słońca spało w nim najmłodsze.

Nieodpowiedzialność matki została potwierdzona jeszcze jednym niepokojącym faktem. Maluszek był aż nadto gruby, w opinii lekarza badającego po upadku zbyt gruby, co mogło być spowodowane nieodpowiednim odżywianiem, prawdopodobnie karmieniem tylko mlekiem krowim.
Oczywistym jest w takiej sytuacji, ze zawiadomiono Sąd Rodzinny w celu sprawdzenia, czy małoletnie dzieci mają należyta opiekę ze strony rodziców. Jako że okazało się, że miejsce zamieszkania matki jest w moim rejonie, nie pozostało nic innego by odwiedzić ją i jej rodzinne strony i zobaczyć, czy jest potrzeba wydawania zarządzeń w trybie art. 109 krio.

Stary pałacyk, przerobiony na mieszkania socjalne, gdzie gmina może umieszczać wszelkiej maści degeneratów i męty społeczne, straszył i zionął swoim obliczem degrengolady. Z przodu prezentował się jeszcze w miarę, ale wejścia do mieszkań zrobiono z tyłu budynku, dzięki czemu od ulicy nie było widać starych wózków i rowerków dziecięcych połamanych i zniszczonych, suszącego się prania na sznurkach porozwieszanych pomiędzy drzewami i pourywanych drzwi, które od co najmniej dekady nie spełniały swojej życiowej funkcji.

Jakiś facet siekiera rabie drewno na opał. Jakieś badyle i gałęzie, które szybko trzeba pociąć i schować do piwnicy, bo w nocy podpierdolą i nie będzie czym grzać się w zimowe chłody. Oczywiście, Pomoc społeczna kupi z tonę węgla, żeby dupa nie odmarzła, ale badyle i patyki też są przydatne. Zresztą, jak kasy brakuje, to można taki węgiel na wiadra sprzedawać potem – całkiem dochodowy interes, podobnie jak z żywnością z różnego rodzaju Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, Caritasu czy innych charytatywnych instytucji. Przepraszam bardzo, wiem że wiele osób nie ma co do gara włożyć i korzystają z takich dóbr, ale wkurwia mnie, cholernie i jebitnie wkurwia, jak zdrowe chłopy i kobiety, mające sprawne organizmy do lania wódy w mordę, stoją w kolejkach po darmowa żywność, przekazaną z krajów bratniej Unii, by potem sprzedawać karton mleka za złotówkę, ryż za 2 złote, czy inne makarony, konserwy. Jednego dnia z Caritasu dostanie reklamówkę, drugiego z PKPS, trzeciego dnia z jakiejś innej organizacji. Do tego jakieś pajacyki, które mówią że w Polsce jest taka bieda, że jak nie klikniesz w głodny brzuszek, to dzieci będą na ulicy z głodu przymierać. No i nie zapominajmy o wszelkiego rodzaju dofinansowaniach do posiłków w Pomocy Społecznej – jak nie obiadki w szkole to bony i kasa na sklep. 

Zapytałem się faceta gdzie dokładnie mieszka Irena. Zanim udzielił odpowiedzi, podrapał się po głowie i zapytał:
- Chodzi panu o „Krzywą”.
- Nie wiem, ma dwoje dzieci, 8 lat i malucha w wózku – odpowiedziałem.
- To Krzywa! – uśmiechnął się uradowany ukazując brak zębów na przedzie  i wskazał ręką klatkę pod którą mam się udać.
Mieszkania w pałacyku były podzielone według standardów. Standard lepszy to takie, gdzie oprócz 2 pokoi jest jeszcze kuchnia i mała łazienka. Standard gorszy to jeden pokój z piecem typu „koza” i kuchenką. Bez łazienki a WC wspólne na korytarzu. Jeden kibel na pięć mieszkań. Oczywiście sprzątaczki nie ma zatrudnionej, to w obowiązkach lokatorów jest dbać o niego. Przechodząc koło drzwi, łatwo domyśleć się, po zapachu uderzającym w nozdrza, za którymi drzwiami znajduje się ten przybytek związany z wypróżnianiem się.

Pokój Ireny, kiedy już zostałem wpuszczony do środka nie wyglądał tragicznie. Rzekłbym, że nawet czysto. Meblościanka, ława, łóżeczko, duży tapczan. W rogu telewizor typu „Plazma 45 cali full HD high defi-cośtam, USB, MP3, HDMI, DVD, sra, sprząta i gotuje”. Na raty wzięte.

„Irena Iksińska, lat 28, zamieszkała w (…) Ukończyła szkołę zawodową w kierunku kucharza. Posiada dwoje dzieci, ośmioletniego Kacpra i 7-mio miesięcznego Kubusia. Wdowa. Utrzymuje się z renty rodzinnej, świadczeń z pomocy społecznej (…) Po śmierci męża musiała opuścić mieszkanie, w którym zamieszkiwała, ponieważ nie miała tytułu najmu. Wychowanka Domu Dziecka.”

Dzieci ogólnie były zadbane tylko nadwaga najmłodszego spowodowana nieprawidłowym odżywianiem doprowadziła do nadmiernej otyłości dziecka. Zaznaczyć jednak należy, że poinstruowana przez lekarza i pielęgniarki, zakupiła odpowiednie mleko.
Irena nie radziła sobie z samotnością, problemami, nie była twardą kobietą. Towarzystwo, w jakim szukała akceptacji to towarzystwo przyjaciół i kolegów z Bidula, gdzie wóda i tanie wino leje się hektolitrami. Zabalowała u jednej z takich koleżanek, została z dwójka dzieci na noc. W końcu najmłodszy może spać w wózku – z rozbrajającą szczerością mi o tym powiedziała. Owszem wypiła trochę, bo imieniny, ale nie miała pieniędzy na taksówkę by na wioskę wrócić, dlatego wolała przenocować.
Irena nie robiła złego wrażenia. Zajmowała się dzieciakami jak umiała, innych niepokojących sygnałów na jej temat nie było, oprócz faktu, ze zdarza jej się jednak pozostawiać małego pod opieką 8-letniego braciszka, a ona w tym czasie „wyskakuje” do sąsiadki czy do sklepu. Pić, nie widywaną jej pijanej, czasami jakieś piwo przed domem. 

W sprawozdaniu zawnioskowałem o ograniczenie władzy rodzicielskiej poprzez nadzór kuratora. W sumie, mam starszą kuratorkę społeczną, która pomatczy jej trochę i pokaże w jaki sposób zajmować się dziećmi. W sumie przyda jej się takie wsparcie, bo sama nie ma nikogo, a pozostawienie jej bez nadzoru może spowodować, że któregoś dnia znowu „zabaluje” u znajomych, lecz skończy się to tragedią dzieci.
Nadzór i ograniczenie władzy rodzicielskiej trwały jakieś 2,5 roku. W tym czasie Irena sprawowała opiekę bez zarzutu, zaczęła brać udział w projektach Unijnych skierowanych dla samotnych matek z dziećmi podnoszące kompetencje zawodowe a także odbyła kurs coś jak szkoła dla rodziców. Poznała faceta, który z nią zamieszkał i naprawdę starał się jej pomagać.

Czasami zastanawiam się, jak niewielki zbieg okoliczności, śmierć kogoś z rodziny, może doprowadzić do wielkich tragedii. Mam przekonanie, że jej zainteresowanie moje, sądu, potem kuratora społecznego pomogło. Pozostawiona była sama sobie, otaczając się doradcami takimi, jakich znała, często z marginesu społecznego, bo w końcu była ta „gorszą”, wychowanka Bidula z dwojgiem dzieci, z niskimi dochodami i mieszkająca w mieszkaniu socjalnym.
Strach przed sądem, odebraniem dzieci, w pewien sposób zmotywował ją do działania. Więcej spraw odnośnie jej nie wpływało do wydziału rodzinnego.

niedziela, 4 listopada 2012

Kanał żylny



Patrzy się na mnie z tym swoim głupiutkim uśmieszkiem i chyba nie rozumie, co mówię do tego ćwoka. Tak, zasranego, głupiego głąba, na którego żadne prośby, straszenie i pierdolenie o Szopenie nie pomagają. Cieszy tą swoja michę, a ja co najwyżej tak naprawdę naskoczyć mu mogę, bo ma już 18 ponad lat i wyjebane na system. A zaczęło się tak:

       Mniej więcej do gimnazjum nie było problemów. Dorastał, łaził do szkoły a raczej odwożony był przez rodziców jednym z ładnych, pięknych i nowych samochodów. Starzy mają firmę, która i autostrady buduje, i bloki ociepla. Willa wywalona że bez specjalnej przepustki nie podchodź, bo zaraz czujne oko kamery w wychwyci twój ruch i nie daj Boże ostrzelają cię z jakiegoś ukrytego w krzakach karabinu.
     
       Tomasz Kowalski, tak go nazwijmy, w gimnazjum poczuł smak pieniędzy. A jako że wiecznie był głodny i miał smaka na drogie rzeczy, to tych pieniędzy dużo potrzebował. Rodzice dawali, a jakże, 500 – 1000 złotych kieszonkowego to norma. Rodzice mają kasę, to i się należy. Poznał smak marychy, coś twardszego wrzucił w gardło lub pod powiekę, alkohol to standardzik. Ale ok, z pobłażliwością nauczycieli głównie od WF, bo tatuś fundował nagrody w zimowym halowym turnieju piłki nożnej, synuś ukończył gimnazjum na trójach i miernych i dostał się do Liceum. Najlepszego w okolicy, gdzie co najmniej 2 osoby na jedno miejsce wtedy startowały. Miał chłopak szczęście pewnie na rozmowie i testach. Po pół roku liceum zmienił, na prywatne, bo nauka ciężko jednak szła, a i melanżować się chciało, wiec do szkoły coraz rzadziej zaglądał. Po prywatnym Liceum przeniósł się do zaocznego, bo tylko w weekendy każą się uczyć a raczej doczłapać się tylko do szkoły jakieś zaliczenie przynieść na zajęcia.

       Ale cofnijmy się, co działo się z Tomusiem pod koniec gimnazjum. Otóż ubzdurał on sobie, ze jest taki świetny i cool, że może podpierdolic starym samochód i po mieście się rozbijać. Jak zaplanował, tak zrobił, jeszcze z dwoma kolesiami i jakąś laską. Przygoda skończyła się na słupie i tylko cud, że nikogo nie zabił. Sam zresztą spierdolił z miejsca wypadku, a potem przez jakiś czas próbował wmówić mamusi i tatusiowi, ze to nie on, tylko pewnie koledzy ukradli mu spod domu, bo chcieli posiedzieć w samochodzie a on dał im kluczyki. Kawał mendy społecznej, kłamcy i kombinatora. Stara i odchodząca w stan spoczynku sędzia rodzinna, mając w dupie adwokata nieletniego i jego rodziców, który próbował zwalić winę ma Bogu ducha winnych dzieciaków, wlepiła Tomusiowi nadzór kuratora i naprawienie szkody w postaci słupa i zniszczonego krawężnika. Rodzice zapłacili, naprawili, a Tomuś wiódł dalej swój żywot mendy społecznej.
Sex, dziwki i rock’n droll, tak wyglądało miłe spędzanie czasu przez chłopaka, który zwąchał się ze starszymi kumplami i wyjebane miał na cały system. Pamiętam rozmowę z mamusią, kiedy znowu wpłynęła sprawa do sądu, że synuś cos nawywijał po pijaku i na izbę został wywieziony, po będąc nakurwionym awanturę w domu zrobił, rozpierdalając telewizor czy komputer, a potem poszedł z kolesiami pić dalej, co nieszczęśliwie skończyło się dla niego zatrzymaniem przez Policję bo nakurwiał z nogi w przystanek autobusowy.
- Bo wie pan, on takie dobre dziecko jest ogólnie – płacze przy mnie ocierając łezki – ja na niego nie narzekam, tylko to towarzystwo w jakim się obraca źle na niego wpływa.
No tak, mamusia z tatusiem nic nie winni, tylko dziecko takie im się urodziło i zaczęło szwendać się z kolegami chlejąc wódę. Wkurwiała mnie swoim zachowaniem, bo hoduje w domu cwaniaka i bandytę, i nie widzi że coś jest nie halo.

       Z młodym pojebem nie raz rozmawiałem. Cwaniakowata morda, która dostała zbyt dużo pieniędzy od życia i zbyt pobłażliwych rodziców. Przymykali na to oczy, płacąc kasę za jego wybryki i kryjąc jego brudy.  
W wieku 18 lat rzucił szkołę. Stwierdził, że nauka mu nie potrzebna. W firmie ojca będzie pracował. Wtedy już ćpał ostro. Ostrzeżenie przyszło, gdy Tomuś zaczął mamusi kraść biżuterię i ją sprzedawać, by mieć na ćpanie. Wtedy już szprycował się ostro. Za ostro. Wylądował Monarze. Prawie rok tam siedział.

       Nie całkiem dawno rozmawiałem ze znajomym, który zdarzyło się, wylądował na jednej imprezie, gdzie Tomuś przebywał. Znajomy opowiadał mi, jak to nad ranem, po ostrym melanżu wszedł do łazienki, a obok kibla siedział Tomuś. Mając podwinięty rękaw próbował trafić w żyłę strzykawką z igłą.
- Przeszkadza ci to? – zapytał mojego znajomego, który w konsternacji stanął na środku łazienki.
- Nie, mam na to wyjebane – odpowiedział mój znajomy i nie zwracając uwagi oddał mocz do muszli klozetowej.
Pół metra od szprycującego się Tomusia.

czwartek, 1 listopada 2012

Bagaż doświadczeń



Spotykasz ją na ulicy, patrzysz na nią, zastanawiasz się kim jest, co robi, czym się zajmuje. Jest ładna, wzbudza w Tobie pożądanie, intryguje. Uśmiecha się, lecz oczy się nie śmieją, bije z nich smutek, lecz stara się zachować pozory. Zagadnięta peszy się, odwraca wzrok, ucieka myślami gdzieś dalej. Ma 20, może trochę więcej lat, jest sama, nie ma faceta. Obarczona bagażem doświadczeń, który będzie ciągnąc przez następne 15-20 lat, wiodąc życie nie będące łatwym, ani przyjemnym.

       Miała 19 lat jak zmarła jej matka, pozostawiając ją, i troje rodzeństwa, gdzie najmłodsze miało 5 lat, a najstarsza była ona. Matka zmarła tak normalnie, po cichutku, na serce. Zostawiła czworo dzieci z ojcem alkoholikiem, którego jedyną rozrywka były spotkania pod wiejskim sklepem z menelami i napierdalanie taniego, wiejskiego jabola.

       Naturalną konsekwencją picia i chlania był nadzór kuratora. Na początek. Niewiele pomagał, bo ojciec chlał, i nie ogarniał po prostu wszystkich swoich rzeczy. Moczył mordę praktycznie codziennie i tylko zaczekać było, aż któregoś dnia całą resztę niepełnoletnich dzieciaków, wpierdolą do Bidula, żeby zakończyć ich nędzny żywot w tej chałupie, której resztki przyzwoitości próbowała zachować najstarsza siostra, zastępująca matkę i gosposie dla ojca pijaka.

    Póki matula żyła, jakoś to wszystko było pospinane. Dzieciaki nakarmione, uprane, dom ogarnięty. Katarzyna, jako najstarsza córka pomagała jej jak tylko mogła. Opiekowała się rodzeństwem, gdy rodzicielka szła jagód nazbierać, by potem przy drodze stanąć. Posprzątała dom, gdy ta o czwartej rano w lesie grzybów szukała. Opierdoliła starego, gdy ten jakąś kasę chciał na winulo wyżebrać. W sumie to stary nie był wcale taki zły. Oprócz zmajstrowania dzieciaków to nic innego w życiu mu nie wylazło. Do roboty niemrawy, czekał tylko aż go jakiś bamber spod sklepu nie zawinie, bo sam niczego nie poszukał. Pomarszczony, wychudzony, z czerwonym kinolem, dzień rozpoczynał i kończył w tym samym miejscu, czyli na ławce pod sklepem z jemu mu podobnymi. Siedzą, stoją i pierdolą o polityce i co to kurwa jeden „mynyster” z drugim zrobili, że roboty nie ma na wsi. 

      Płynęło sobie to życie spokojnie, Katarzyna pogodzona z losem, że taki jej żywot będzie, piorąc obsrane i zaszczane gacie swojego  ojca i myśląc o tym, że szkoła zawodowa jaką ukończyła niewiele jej da. Marzyła o liceum zaocznym, ale jak, jak rodzeństwo młodsze a ona utrzymywała się tylko z tego, co od ojca czasami wyciągnęła i dostała z pomocy społecznej. Sama tez, podobnie jak matka, dorabiała jagodami i grzybami. W wieku 19 lat dorosła być musiała i tak naprawde nikogo to nie obchodziło.

       Jak jej wszyscy zajebiście kurwa współczuli i jak ja wychwalali pod niebiosa, że taka dzielna i odważna, że tak wspaniale się rodzeństwem zajmuje. Na święta paczkę od księdza dostała – karton słodyczy, zabawek i ubrań od parafian. Na Wielkanoc także, tylko mniejszą. Oprócz tego wywiadówki, lekcje z młodszymi, pilnowanie, robienie kolacji, ściągnięcie ojca ze sklepu, gdy zimno się robi i żeby nie zamarzł gdzieś pod płotem. Sielankowe, kurwa, życie miała ta dziewczyna, sielankowe.

       Pewnego dnia, ojciec stojąc pod sklepem, wykrzywił swoją mordkę i wykonał klasycznego facepalma. Po prostu po naszemu, wyjebał się mordą o ziemie i nie wstał. Który trzeźwiejszy pijak zawołał pogotowie, gdy ocucić go nie mogli. Stary dostał wylewu i paraliżu. Ledwo nogami poruszał i nie było już mowy o pracy i chlania mózgojeba pod sklepem. Ledwo powłócząca nogami roślina, której trzeba było pomóc wstać z łóżka, umyć, przygotować posiłek.

       W tej sytuacji nie było innego wyjścia, jak ustanowić nad niepełnoletnimi dzieciakami rodzinę zastępczą w osobie 19 – letniej siostry, choć co niektórzy darli prawie że mordy, ze DOM DZIECKA! Byłby lepszy. Może i tak, trudno to rozstrzygnąć, ale 20-letnia dziewczyna została taką rodzina ustanowiona.
Troje rodzeństwa, niepełnosprawny ojciec, który jak go nie dopilnowała to wręcz na kolanach człapał do sklepu, by jabola się napić. Dostała jakieś 2 tysiące złotych, a stary pijaczyna zasiłek stały. I opiekunkę z OPS na całe dwie godziny w tygodniu.

       Pierze, pilnuje, robi śniadania, obiady, sprząta, myje ojca. Marzenia o liceum zostały odłożone na bliżej nieokreślona przyszłość. Zawsze była dorosła, ale pełna dorosłość dopadła ją teraz, gdy Państwo zrobiło ją odpowiedzialną za los własnego rodzeństwa. Schorowany ojciec, będący przeważnie udręka i pasmem nieszczęść nie pomógł jej nigdy. Ona młoda, obarczona bagażem negatywnych doświadczeń ale i miłością do swoich braci i siostry nigdy się nie skarżyła. Po prostu tak musi być.

       Katarzyna jest odpowiedzialna i dobra. Świetna gospodyni i wspaniale zastępuje matkę. Tylko co jej z podziwu sąsiadów i księdza z ambony, co z pochwał od kuratora i pracownika socjalnego, jak nie miała dzieciństwa. Nie jest kurwą, szmatą, nie pije wódy i nie robi lasek gdzie popadnie. Jest z pozoru normalną dziewczyną. 

       Wrzucona w dorosłość, bez słowa sprzeciwu, bez możliwości wyboru. Przyjęła rolę, jaką musiała i jakiej nie mogła odmówić. Zrezygnowała z marzeń, swobody, beztroski. Czy zrobiła to świadomie, pewnie powie że tak, lecz czy kiedykolwiek była tym, kim być powinna?

 Post Scriptum
Sprawa z Opola. Politycy wydali wyrok na sądy, bo kobieta nie zapłaciła 2,3 tysiąca złotych grzywny. Dzieci umieszczono w Pogotowiu Rodzinnym. Analizując:
Kobieta pomimo wielokrotnych wezwań do zapłaty, nie zapłaciła tej grzywny. Świadomie tego nie zrobiła, wiedząc, że zamienią jej tą grzywnę na karę aresztu. Działała z premedytacją i celowo nie znalazła nikogo z rodziny, kto by się zajął dziećmi na ten czas. Z pełnym wyrachowaniem, w mojej opinii, działała na szkodę dzieci, bo wiedziała że trafia do placówki, za jej nie zapłaconą grzywnę!  Albo była taka głupia, albo tak swietnie to wykombinowała, bo z osoby popełniającej przestępstwo, stała sie ofiarą w świetle reflektorów. Lemingi to kupią.
Weźmy teraz złodzieja, który miał odpracować iles godzin prac społecznych. Złodziej wpadł na pomysł i złozył w sądzie wniosek, by pracę zamienić mu na grzywnę. Sad sie zgodził i dał mu 2 tysiące złotych grzywny. Złodziej się zaśmiał i nie wpłacił, więc sąd mu dał 30 dni aresztu. A złodziej na to: A ja mam dzieci i weźcie je do domu dziecka. Za 2 tysiące złotych. Czyż nie podobne?